R. Danel
Katarzyna Sydonia, druga żona cieszyńskiego księcia Adama Wacława, przepadała za polowaniem. Całe godziny potrafiła spędzić bez śladu zmęczenia na siodle, miała bystre oko i pewną rękę, niezmiernie rzadko pudłowała. Trzymała całą sforę wyśmienitych psów, przedmiotem uzasadnionej dumy księżnej była również jej stajnia. Przyjście na świat dorodnego źrebaka fetowano nieomal jak narodziny pierworodnego, za chorobę, a nawet chwilową niedyspozycję ulubionego rumaka płaciła natomiast stajenna służba garbowaniem skór.
Myśliwski zameczek, skromniejszy od cieszyńskiej rezydencji, ale urządzony z gustem i wygodny, mieścił się w Marklowicach, dzisiejszej dzielnicy Cieszyna. Pewnej jesieni, już po śmierci męża, Katarzyna sprosiła tam gości. Przyjechali z Bielska i Pszczyny, z Raciborza, a nawet z dalekiego Opola.
Przez kilka dni z rzędu niebo zasłaniały jednak ołowiane chmury, bez przerwy nieomal siąpił deszcz, a konie z trudem wyciągały kopyta z rozmiękłej ziemi. O urządzeniu polowania nie mogło być w tych warunkach mowy. Ucztowano więc po nocach, w dzień natomiast zasłaniano okna komnat, goście spali, a w kierunku Cieszyna podążały ciężkie wozy, by uzupełnić jadłem i napitkiem topniejące zapasy.
Księżna była wściekła. Z uprzejmym uśmiechem zapraszała wprawdzie do stołu, nie kładła się, póki ostatni gość nie udał się na spoczynek lub nie zwalił z kielichem w ręku z nóg, codziennie obmyślała nowe potrawy i rozrywki, ale ci, którzy ją znali bliżej, wiedzieli, że się powstrzymuje resztką sił.
Służba spełniała w mig najdrobniejsze nawet życzenia, zgadywała, zda się, nawet myśli pani, drżąc, aby się czymkolwiek nie narazić. Wszyscy, od prostego kuchcika poczynając, zdawali sobie sprawę, że księżna musi na kimś swój gniew wyładować, że nie odzyska humoru póty, póki nie znajdzie dla swego afektu ujścia.
W końcu rozpogodziło się nieco i przed południem zatrąbiono na polowanie. Dosiedli koni znakomici goście, przodem pocwałowała księżna - jedyna w tym gronie amazonka. Osadziła rumaka na skraju znanej sobie polanki, zgrabnie zeskoczyła z siodła. Usłyszała pokrzykiwania naganiaczy. Jeszcze chwila i zobaczy dzika. Tak było umówione. Oparła strzelbę o rozwidlenie gałęzi; złożyła się. Od emocji zapłonęły jej policzki; nerwowo zadrżały nozdrza.
Ale strzał nie padł. Naganiacz, którego zadaniem było skierowanie dzika na polanę, przestraszył się pędzącego wprost na niego odyńca, upuścił sieć i pomknął w bok. Księżna zatrzęsła się z oburzenia.
— A to cham, łajdak, bandyta!
W pierwszej chwili, zdawało się, zastrzeli przestraszonego chłopa, wzięła go nawet na muszkę, ale w ostatniej chwili zmieniła zamiar. Kazała naganiacza związać, oćwiczyć, a następnie popędzić do zamku. Tam przywiązano nieszczęśnika do buhaja, najdzikszej bestii, jaka znajdowała się w stadzie, przypalono zwierzęciu ogon i puszczono. Oszalały byk pognał z furią w kierunku lasu, wlokąc za sobą, niczym worek, bezwładnego chłopa. Jego potwornie zmasakrowane ciało znaleziono w parę godzin później, a nazajutrz pochowano.
Ale księżna, choć wyładowała na biedaku złość, nie zaznała spokoju. Śniło jej się co noc skrwawione ciało zamordowanego, zrywała się, dygocąc ze strachu, zapalała świecę i chodziła z kąta w kąt, z komnaty do komnaty. Wszędzie towarzyszyło jej wszakże tajemnicze “memento mori!”... Katarzyna zmieniła się nie do poznania. Nie urządzała więcej zabaw i biesiad, zrezygnowała z ulubionych polowań, ubierała się od stóp do głów, niczym mniszka, w czerń. A kiedy zmarła, lud nazwał ją Czarną Księżną...
Kim była owa Czarna Księżna?
Na ogół przyjmuje się, że przytoczone podanie mówi o cieszyńskiej księżnie Katarzynie Sydonii, która władała piastowskim księstwem Cieszyńskim w latach 1579 - 1594. Podobno tak bardzo kochała męża, księcia Wacława Adama, że żałobnego stroju, który wdziała po jego śmierci, nie zdjęła do końca życia. Niektórzy twierdzą, że właśnie stąd wziął się przydomek “Czarna”. W rzeczywistości w siedem lat po śmierci Wacława Katarzyna wyszła powtórnie za mąż za Emeryka Forgacha z Węgier. Dojeżdżała stamtąd do nadolziańskiego miasta dyliżansem. Tak więc opowieści o dozgonnej żałobie trzeba między bajki włożyć.
Kiedy wybuchła w Cieszynie zaraza, która pochłonęła ponad trzy tysiące ofiar, księżna podarowała miastu ogrody, które zamieniono w cmentarz. Ufundowała również istniejący do dziś kościół Świętego Krzyża.
Katarzyna była córką saskiego księcia Franciszka I. Poprzez nią cieszyńscy Piastowie spokrewnili się z panującą obecnie w Belgii dynastią królewską.
Ale niektórzy uważają, że Czarną Księżną była nie ona, lecz ostatnia przedstawicielka cieszyńskiego rodu Piastów, Elżbieta Lukrecja (1626 - 1653).
Życie osobiste księżnej nie układało się szczęśliwie. W wieku dziewiętnastu lat została zmuszona do poślubienia 39-letniego wówczas księcia Gudnakara Lichtensteina. Była przez niego traktowana skandalicznie, skąpił jej nawet jadła. Kiedy zasiadła na cieszyńskich włościach, opuściła go więc i nigdy nie zezwoliła mu na przekroczenie granicy księstwa. A zatem ona również żałoby po małżonku nie nosiła..